Do Rybnika wyjeżdżaliśmy 11, a wracaliśmy 13 sierpnia. Sześciogodzinną podróż pociągiem postanowiłam w jedną stronę przeprowadzić nocą - wyjazd mieliśmy o 1:30. Chciałam w ten sposób uniknąć ewentualnych skrajnie wysokich temperatur, bo na miejscu mieliśmy być o 7:40 - udało się. To był jedyny dzień gdzie termometr wskazywał 35 stopni, a pies, ja i wszyscy inni obecni na wyjeździe dosłownie się topili.
Podróż była spokojna, głównie przez Fawora przespana w klatce bez najmniejszych problemów. Panowie konduktorzy usadzili nas w całkiem pustym przedziale zaraz obok nich, mogłam więc spokojnie rozłożyć sporą klatkę.
Całości wyjazdu, przejazdów i innych takich opisywać nie będę. :) Skupię się za to na tym, co było fajne.
Fawor się zmienił - widziałam to nie tylko ja. I to w przeciągu kilku miesięcy. Dojrzał, wydoroślał, nadal pstro w głowie, ale już jakby mniej.
Pierwszego dnia wczesnym wieczorem poszliśmy spotkać się ze znajomym, do centrum i do kawiarni. Pianka Cafe umożliwia siedzenie z psem w ogródku, do tego wystawia miskę z wodą (a poza tym jest pysznie!).
Fawor jak zwykle mocno reagował na przechodzące psy i (czasem niezbyt mądrych) właścicieli, ale oprócz tego chillował się pięknie. Kładł się plackiem, podsypiał, obserwował. Przy okazji nie reagował na kolegę wcale, głuchy na jego wołanie. ;) Taki urok terriera, jak nie umiesz w psy, to terror zwykle nawet nie zareaguje, oprócz krótkiego przywitania. Chyba, że odkryje jak łatwo takiej osobie wejść na głowę, wtedy czas wkroczyć do akcji.
Zmęczony burek poleguje przed McDonaldem |
W domu oprócz tego wariował, kombinował, czasem kończył na smyczy - bo nie potrafił się ogarnąć i odpuścić, wkręcając się w to co robił trochę za bardzo. Ot, terrier, nic niespodziewanego.
Żebrał warzywa i owoce, wyciągał zaślepki z biurka i krzesła komputerowego, kradł klamerki i skarpetki ze stóp.
Miał wielką radochę z uciekania po domu ze skibką chleba w pysku i walki z kocem, w który zawijały go znajome, z którymi się spotykałam.
Zasmakował mu granulat dla świnek morskich i suszona marchewka.
Areszt smyczowy za nieogarnięcie |
Udawało mu się też samemu opanować. :) |
Przy okazji, dwa razy w ciągu tego wyjazdu nazwano mi Fawora kundelkiem! Nie złości mnie to, raczej bawi, w końcu na rasowego psa to on nie wygląda. Sama zresztą też go wołam "Burkiem".
Pierwsza - starsza pani na ulicy, kompletnie obca, idąca z transporterem z kotem w środku
- O, to ze schroniska?
- Nie, to rasowy pies.
- Taaak? Co to za rasa?
- Parson Russell Terrier
- Hm, tyle się tego teraz narobiło..
- Wie pani, to całkiem stara rasa, tylko mniej znana
Pani głodna wiedzy, ciekawska, więc trochę jej opowiedziałam.
Drugi był pan konduktor: "O, wie pani, mam też takiego kundelka!"
Za to drugi, młodszy konduktor najwyraźniej zaszufladkował mnie jako "crazy dog lady", bo jechałam z nim w obie strony, a wiem, że zauważył mój łapkowy tatuaż za uchem, no i jakby nie było to telepałam się z psem przez pół Polski, sama, z masą sprzętu. "A pani to męża ma..? Bo tak pani z tymi psami...". Ja wiem, ja wiem, jestem wariatką, ale męża też mam!